niedziela, 1 maja 2011

Poranna kumulacja

Jestem kawomaniakiem. Nie walczę z tym, nie zamieniam kawy na herbatę. Taką siebie lubię, a ponad wszystko lubię kawę. Poranny rytuał parzenia, warkot młynka, syk pary i wreszcie ten zapach. Na to czekam każdego ranka. Dzisiaj też.
     Włączam ekspres. Po chwili komunikat: dolej wody. No to chcę dolać, bo bez wody raczej kawy nie będzie. Patrzę, a tu w dzbanku filtrującym sahara. Ani kropelki. No to czekam,  aż się przefiltruje. Czekam, czekam... czas dłuży się niemiłosiernie. Kropla po kropli bez pośpiechu ale sukcesywnie spływają przez filtr. Wreszcie mam! Wlewam do ekspresu i naciskam przycisk.
    Kolejny kopniak poranny: zbiornik kawy ziarnistej pusty. To nic, przecież jest w szafce obok. Sięgam do szafki, a tam pusty słoik. Trzeba iść do spiżarni. Niby tylko kilka metrów, ale dla kawosza na głodzie to jak maraton. Biorę nową paczkę, sięgam po nożyczki, bo jakoś trzeba się dobrać do zawartości. I co? Nożyczki, zazwyczaj pomieszkujące w szufladzie zmieniły miejsce bytowania i przeniosły się w nieznane. Czy może być coś gorszego? Stoję z paczką cudownych ziarenek i jedyne co mogę, to sobie je podotykać przez grubą folię. Gdzie są nożyczki!?!? Jak otworzyć kawę? Nożem, zębami, czymkolwiek? Szarpię się po kuchni, w głowie miotam przekleństwa na podbieracza nożyczek, wreszcie mam! Wsypuję do pojemnika i wreszcie mogę robić kawę!
      Teraz jeszcze mleko. Zapomniałam o mleku. Bez mleka nie ma latte. Lodówka, prawy dolny róg w drzwiach. Tam zawsze jest mleko. Zawsze jest pod warunkiem, że ktoś go nie wypił i nie zostawił pustego kartonu na pocieszenie. No nie! Tego już za wiele. Czuje się jak w potrzasku! Stoję z pustym kartonem i mam ochotę kogoś zabić. Użyłabym do tego nożyczek więc chyba  dobrze, że jednak ich nie znalazłam? Mleko jest, owszem. Ale stoi sobie na półce w garażu, a  droga, te parę metrów, które mam do przebycia to w tej chwili mój ośmiotysięcznik. Nic to! Nie można się załamywać. Wszak co cię nie zabije, to cię wzmocni. Idę! Po chwili wracam z łupem. No, teraz to już nic mi nie przeszkodzi i zaraz będę miała  kawę. Znowu naciskam przycisk. I co??? Kolejny komunikat: opróżnij zbiornik fusów. Nie, nie, nie! To już ponad moje siły, ale się nie poddaję. Fusy do śmieci, zamykam drzwiczki i JEST. Po killkudziesięciu sekundach mam w dłoniach kubas z cudownie pachnącym latte na bazie podwójnego espresso. Istna rozpusta, uczta dla ciała i duszy. Ten zapach, kolor.
Warto było się pomęczyć!
(Następnym razem sięgnę po rozpuszczalkę).

Miłej niedzieli ;-)))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz